czwartek, 3 września 2015

Ilustracje na konkurs Piórko 2015


Już wiadomo, kto jest szczęśliwym zwycięzcą konkursu na ilustracje do książki organizowanego przez Biedronkę.
Pogratulowałabym Natalii Jabłońskiej gdybym mogła, bo ilustracje zapowiadają się piękne!
Żal mi tylko, że nie można zobaczyć setek ilustracji, które nadeszły, by prześlizgnęły się po nich oczy jury.
Żadne z nas nie dowie się, czy oko jurora zawisło na którymś z naszych tworów na dłużej.

Tak mnie ściska w środku, że tyle osób bazgroliło, projektowało, malowało, paćkało, rysowało i nie możemy tego zobaczyć. Byłam pieruńsko ciekawa jak ten tekst widzą swoimi oczami inni! Niestety  to morze wyobraźni poruszone konkursową treścią książki o Szarym Domku nie zobaczy światła dziennego.

Tak więc nie wygrałam nic i zawisłam też niejako w próżni i niewiedzy.

Z drugiej strony myślę, że jednak prywatnie parę rzeczy udało mi się wygrać!
Walka była zażarta!

Walczyłam ze zniechęceniem, zmęczeniem 7 miesiąca ciąży (!:)), ospą dwójki moich Piskląt, upałem, bólami w krzyżu.
Trzeba było walczyć z czasem,  własnymi ograniczeniami, niewiarą w siebie, brakiem wykształcenia plastycznego i praktyki na codzień.

Mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna.
I wdzięczna bardzo tym od których otrzymałam wsparcie i którzy potraktowali się to porywanie z motyką na słońce poważnie!
Dziękuję mojemu Mężowi i mojej Mamie za każdą chwilę, która była mi podarowana przy tworzeniu, gdy mogłam skupić się na pracy BEZ absorbujących Piskląt pod opieką.

Dziękuję Wam naprawdę.

Jejuś zawiało powagą, to chyba przez tę ciążę.

Sypnę tym co mi się udało w pocie czoła stworzyć. Ściboliłam to wiele godzin, serio.
Głównie farbami akrylowymi, nożyczkami, kredkami.




 Teraz mogę to powiesić Pisklakom na ścianie. I tyle. Aż tyle :)




piątek, 16 stycznia 2015

Kroczek w siedmiomilowych butach


Minął tymczasem rok.
Mała przerwa między blogowymi literkami, wirtualna przestrzeń ta sama, a tyle się w tę lukę między postami wciśnie, że to nie do ogarnięcia rozumem.
W międzyczasie różne rzeczy się w naszej rodzinie działy.
Dzieci rosły szumiąc podziałami komórkowymi, a matka w jakiejś innej czasoprzestrzeni, „nieco” równoległej przeżywała swoją depresję, która nielitościwie i nieubłaganie się do jej życia wprosiła.
Była zresztą już wcześniej.
Ale nie dotarła TU.
Rozsiadła się natomiast wszędzie indziej, także na klawiaturze i nie pozwalała pisać, cieszyć się z Piskląt i płynącego życia.
nie ona jednak ma być bohaterką tego bloga, nie uczynię jej tej satysfakcji! :)
Sięgam zatem do radosnych zasobów, które każdego dnia pęcznieją za sprawą rozwijających się w szybkim tempie Piskląt.
Młodsze Pisklę produkuje już złożone zdania, więc dokłada się do puli godnych uwagi odzywek.
Tego posta dedykuje Tej Kochanej Osobie, która czekała na niego od dawna i motywowała prosząc o dalszy ciąg!
Dziękuję!


czwartek, 23 stycznia 2014

Roczek


Moja Pociecha skończyła roczek.
A dopiero co się urodził, taki tyciusi, że się dziwiłam jak można być tak malutkim!
Że jak tu teraz przewinąć tak małą pupeczkę!
Takie miał włoski ciemne i ciemnoniebieskie oczęta. Uśmiechy słał przez sen.
A teraz mam małego chłopczyka.
Zamiast niebieskich oczu są szaro-brązowe, zamiast ciemnych włosków jasne, krótko przycięte (!).
Nie wygląda już wcale jak dzidziuś, o nie.
Ech, Pisklaku, kiedy to stałeś się takim dużym chłopcem?

wtorek, 14 stycznia 2014

Nowy Rok w Gospodzie


Ciach! Miesiąc minął jak z bicza strzelił, a z nim piękne (i przeżyte w pełnym zdrowiu - tak, tak!) Święta. Nadszedł Nowy Rok, przyniósł nowe sprawy i nowe poświąteczne kilogramy – u dzieci jak najbardziej naturalne i pożądane, u rodziców nieco mniej.

Z opóźnieniem wszystkim tu zaglądającym życzę

cudownego, błogosławionego i przeżytego jak najpiękniej roku 2014! Niech Wasza radość rośnie każdego dnia jak moje Pisklaki, czyli bardzo szybko!

:D

 

Świąteczny czas Sowa spędził szczęśliwie w domu, korzystając z pożytecznej i kochanej przez całą rodzinę opcji urlopu. Kurka zatem korzystała z pięknego czasu wraz z nim, a internety leżały odłogiem, czasem tylko były śledzone jednym oczkiem przy karmieniu, przy stosunkowo nikłym udziale rąk.
Od ostatniego postu wydarzyło się bardzo wieeele. Pisklak Młodszy zwłaszcza przeobraził się z malucha chodzącego nieśmiało na małych szczudełkach w stworzenie zdecydowanie i jedynie dwunożne, poruszające się zaskakująco szybko jak na tę długość kończyn, zwłaszcza w kierunku szczotki do kibelka.

Dziąsła PM wydały obfity owoc w postaci kształtnych łopat, które wyszły po wielu bólach, kwikach i innych przyjemnościach, odbitych w postaci podków pod oczami rodziców.

PM wydawszy na świat uzębienie, gdy jego kasowniki dolne były już całkiem konkretne, a górne nieśmiało wystawały nad powierzchnię dziąsła, zorientował się, że ich powierzchnię można zewrzeć ze sobą. Było to na ramieniu matki, nieświadomej niczego.
Nagle rozległ się zgrzyt bram Mordoru. Matka aż się rozejrzała z lekkim popłochem wyglądając atakujących orków, gdy okazało się, że to Pisklak testuje zgrzytalność swoich zębów. Tak, to niezwykłe, że zębami można wydawać dźwięki. Mordercze zgrzyty w zintensyfikowanej wersji towarzyszyły nam jeszcze przez parę dni, aż czynność została porzucona, jako coś oswojonego i wypróbowanego. Uff!

Przeszliśmy właśnie świeżo zapalenie spojówek. Najbardziej dotkliwie przeżył je Pisklak Młodszy, który pewnego dnia zaczął mocno trzeć oczyska, następnego już wyglądał jak udręczony młody Werther.
Zapaleniu towarzyszy katarek, z którym toczę regularne boje. Pisklak Starszy dba o moją kondycję i bez ostrzeżenia wypuszcza intruza pod dużym ciśnieniem i wtedy bawimy się za katarkiem w zabawę „kto pierwszy na podłodze”. Na razie ja wygrywam 4689 do 18. Aż 18 razy katar był szybszy, ale nie zawsze lądował na podłodze. W każdym razie gdzieś tam lądował.

Niestety nadal walka trwa, cały dzień towarzyszy nam bulgot i ciężkie sapanie na tyle sugestywne, że jest nam wszystkim nieco duszno!
Na szczęście za oknem pada piękny śnieg (chwilowo w postaci płynnej), który osładza nam ten wymagający czas. Tu płynie i tam płynie.
Piękną mamy wiosnę tej zimy!












wtorek, 3 grudnia 2013

Cogito ergo sum


Pisklak Starszy przyszedł do mnie siedzącej w fotelu po karmieniu. Moja twarz wyrażała zapewne zadumanie, refleksję i zanurzenie w sprawy ludzkiej egzystencji. Z tego to stanu wyrwał mnie głos mego Pisklęcia:
"MAMO, MOLDO MOJA, CO TAM SOBIE LOZMYŚLAS?"

piątek, 29 listopada 2013

Z cyklu dialogi rodzinne


Dialog ojca z synem.
Potomek tchnący duchem rodzicielstwa bliskości.

Sowa, wróciwszy z pracy: Jak tam Pisklaku, byłeś dzisiaj grzeczny?
Pisklak S: Nie, byłem scęśliwy.


czwartek, 21 listopada 2013

Znowu chorzy


Wczoraj gdyby mi ktoś podstawił statek kosmiczny pod dom, to wsiadłabym z chęcią.
Albo wsadziłabym dzieci.
Kanapki i kaszka na drogę, pakiet pieluch i adieu!
Prześlijcie kartkę z Neptuna, dajcie znać jaka pogoda.

No myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Bo znów mamy choróbsko. Po raz 93485798698739 w tym roku.
Przez półtora tygodnia było u nas ZDROWIE, taki rzadki gość. Posiedziało, rozejrzało się, ziewnęło i stwierdziło, że sobie idzie, dość tego siedzenia.
I znów infekcja. Dudle, kaszle, temperatury, przechurchlane i przepłakane noce.
Pisklaki biedne, nic nie poradzą na ten stan.
Ja też nie poradzę.
Ale już też brak mi sił i szukam winnych.
Ktoś musi być winien!

Patrzę do lustra, tam jakaś kobieta w podeszłym wieku, pytam się, gdzie jest Kurka, a ona mi na to, że to chyba jakaś pomyłka, że Kurka poleciała na wycieczkę w kosmos i teraz ona jest na posadzie. Taka trochę podobna do mnie, tylko blada, z workami pod oczami i smutnym obliczem. Bluzkę ma całą wysmarowaną, na głowie włosy na kształt stogu siana. Stogu układanego przez jakiegoś chłopa po paru głębszych chyba.

No...
Wczoraj od rana był koncert w duecie, PM biedny, widać go brało mocno. Obydwaj od rana ryk, kaszka nie, nocnik nie, wszystko hurtem – nie! PM pluł syropami, które usiłowałam mu wlać do dzioba, dalej niż widział.
Lekkie oddalenie od matczynego ciała (od 30 cm wzwyż) było traktowane zdecydowanie jako zbrodnia.

Co 20 sekund w tle było słychać takie szszpfpfffszzpfff!!!! po czym okrzyk: KATALEEEEEK!!! I ufne oczekiwanie aż matka natychmiastowo, z dziecięciem przypiętym do biustu, a prędzej wyjącym w niebogłosy, dobiegnie potykając się o zabawki... Oszczędzę tu szczegółowego opisu.

Nie pytajcie też czy padał deszcz i było szaro, żeby czasem nie wyjść na spacer. I jak bardzo pusta była lodówka, klasycznie, żeby nie było co jeść. Na widnokręgu żadnej krzepiąco obfitej rolki papieru toaletowego, nie wspominając o chusteczkach do wycierania zasmarkańców. A powinny stać co 1 m, na ramieniu zaś powinnam mieć instalację jak w kibelkach publicznych z wielką papierową płachtą gotową do wycierania.

Dość, dość, dość.
Kończę już ten przygnębiający wywód. Musiałam, bezwzględnie musiałam dać upust mej frustracji.
To była jedna setna wczorajszego sielskiego klimaciku.
Zdrowie, proszę wróć i zostań na dłużej.

Dzisiaj wychodzę z domu. Może pani z lustra sobie pójdzie i wróci Kurka?
Jestem za!

Kończę, naprawdę, bo dziecko mi jeździ ciężarówką po klawiaturze.