Mój Młodszy Pisklak zrobił się
dzieckiem nieodkładalnym.
Umyślił sobie, że odpowiednim miejscem
na (krótką!) drzemeczkę jest zakątek przy matczynym dystrybutorze
nabiału, tudzież chusta na plecach matki.
Inne miejsca nie wchodzą w grę, a już
na pewno nie łóżeczko.
Nie wiem dlaczego udaję, że o tym nie
wiem.
Może liczę, że nagle – szast-prast, się to zmieni, albo że tym razem sen PM będzie mocniejszy. Wielokrotnie próbowałam odłożyć Pisklę w
pozycji rozkraczonej żabki na brzuchu, tudzież bocznej bezpiecznej,
ale może materacyk emituje jakieś ultradźwięki, których ja nie
słyszę, słyszy natomiast ucho mego potomka, które zbliża się do
jego powierzchni.
W każdym razie na finiszu, tzn. w
momencie, gdy Dziecię znajduję się już bardzo blisko lądowiska,
rozlega się ostrzegawcze sapanie i rozpoczyna się wysuwanie
podwozia. Kończyny Pisklęcia, które podobno śpi, w
niewytłumaczony sposób znajdują się na podłożu uniemożliwiając
tułowiowi spokojne lądowanie.
Powinnam może zastosować jakiś
sprytny chwyt judo, ale niestety judo, zwłaszcza w kategorii
kładzenia juniora na łopatki w jego legowisku, niestety nie znam.
Cóż zrobić, wybudzony Pisklak włącza
syrenę, której wyłącznik działa dopiero w ramionach matki.
Taki to mam teraz sprytny model
domowego alarmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz