wtorek, 3 grudnia 2013

Cogito ergo sum


Pisklak Starszy przyszedł do mnie siedzącej w fotelu po karmieniu. Moja twarz wyrażała zapewne zadumanie, refleksję i zanurzenie w sprawy ludzkiej egzystencji. Z tego to stanu wyrwał mnie głos mego Pisklęcia:
"MAMO, MOLDO MOJA, CO TAM SOBIE LOZMYŚLAS?"

piątek, 29 listopada 2013

Z cyklu dialogi rodzinne


Dialog ojca z synem.
Potomek tchnący duchem rodzicielstwa bliskości.

Sowa, wróciwszy z pracy: Jak tam Pisklaku, byłeś dzisiaj grzeczny?
Pisklak S: Nie, byłem scęśliwy.


czwartek, 21 listopada 2013

Znowu chorzy


Wczoraj gdyby mi ktoś podstawił statek kosmiczny pod dom, to wsiadłabym z chęcią.
Albo wsadziłabym dzieci.
Kanapki i kaszka na drogę, pakiet pieluch i adieu!
Prześlijcie kartkę z Neptuna, dajcie znać jaka pogoda.

No myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Bo znów mamy choróbsko. Po raz 93485798698739 w tym roku.
Przez półtora tygodnia było u nas ZDROWIE, taki rzadki gość. Posiedziało, rozejrzało się, ziewnęło i stwierdziło, że sobie idzie, dość tego siedzenia.
I znów infekcja. Dudle, kaszle, temperatury, przechurchlane i przepłakane noce.
Pisklaki biedne, nic nie poradzą na ten stan.
Ja też nie poradzę.
Ale już też brak mi sił i szukam winnych.
Ktoś musi być winien!

Patrzę do lustra, tam jakaś kobieta w podeszłym wieku, pytam się, gdzie jest Kurka, a ona mi na to, że to chyba jakaś pomyłka, że Kurka poleciała na wycieczkę w kosmos i teraz ona jest na posadzie. Taka trochę podobna do mnie, tylko blada, z workami pod oczami i smutnym obliczem. Bluzkę ma całą wysmarowaną, na głowie włosy na kształt stogu siana. Stogu układanego przez jakiegoś chłopa po paru głębszych chyba.

No...
Wczoraj od rana był koncert w duecie, PM biedny, widać go brało mocno. Obydwaj od rana ryk, kaszka nie, nocnik nie, wszystko hurtem – nie! PM pluł syropami, które usiłowałam mu wlać do dzioba, dalej niż widział.
Lekkie oddalenie od matczynego ciała (od 30 cm wzwyż) było traktowane zdecydowanie jako zbrodnia.

Co 20 sekund w tle było słychać takie szszpfpfffszzpfff!!!! po czym okrzyk: KATALEEEEEK!!! I ufne oczekiwanie aż matka natychmiastowo, z dziecięciem przypiętym do biustu, a prędzej wyjącym w niebogłosy, dobiegnie potykając się o zabawki... Oszczędzę tu szczegółowego opisu.

Nie pytajcie też czy padał deszcz i było szaro, żeby czasem nie wyjść na spacer. I jak bardzo pusta była lodówka, klasycznie, żeby nie było co jeść. Na widnokręgu żadnej krzepiąco obfitej rolki papieru toaletowego, nie wspominając o chusteczkach do wycierania zasmarkańców. A powinny stać co 1 m, na ramieniu zaś powinnam mieć instalację jak w kibelkach publicznych z wielką papierową płachtą gotową do wycierania.

Dość, dość, dość.
Kończę już ten przygnębiający wywód. Musiałam, bezwzględnie musiałam dać upust mej frustracji.
To była jedna setna wczorajszego sielskiego klimaciku.
Zdrowie, proszę wróć i zostań na dłużej.

Dzisiaj wychodzę z domu. Może pani z lustra sobie pójdzie i wróci Kurka?
Jestem za!

Kończę, naprawdę, bo dziecko mi jeździ ciężarówką po klawiaturze.




piątek, 15 listopada 2013

Pułapka


Nasi Synowie są posiadaczami grającej piłki.
Piłeczka wygrywa radosne melodie, liczy do dziesięciu, a kopana śmieje się i dopinguje (nadstawia drugi policzek, można rzec).
Zabawka uruchamia się po naciśnięciu nosa piłki (o ile piłki mają nosy), reaguje na ruch, czasem mam wrażenie, że wyczuwa nawet ruch robaczkowy moich jelit.

Czasem wieczorem odkładamy Dziecięta z zapartym tchem, wiedząc, jak płytki potrafi być ich sen. No, PS może ma już sen nieco mocniejszy, PM śpi jak kura na grzędzie, zawsze czujny.
Taka sytuacja: wchodzę do pokoju z dzieckiem na ręku.
Jest cisza.
Staram się nie skrzypnąć drzwiami, nie wejść w nic, nie potknąć się.
Sen mego dziecka, choć ulotny, trwa.
Nagle trącam coś nogą
i rozlega się radosne:
„HURRA, HURRA, CHODŹ W PIŁKĘ GRAĆ, DO BRAMKI STRZEL I ZNÓW SIĘ ŚMIEJ!”.

Ciśnienie opada...
Hurra, hurra!

Protoplasto uważaj, bo ci odpowiem!

Mój Starszy Pisklak staje się powoli mistrzem ciętej riposty. Wczoraj trzasnął swego młodszego braciszka w czerep. Matka ruszyła z odsieczą, z okrzykami grozy: dlaczego uderzyłeś Pisklaczka, tak nie wolno, to go boli. Itd, itp. A dwuipółletni winowajca z właściwą sobie prostotą podsumował:
- a to feler, westchnął seler!

Drugie z cyklu.
Jakaś sytuacja z rodzaju „problem do omówienia i rozwiązania”, ze znalezieniem konsensusu z naszym Starszym Pisklaczkiem.
Pisklak w wieku charakteryzującym się pełnią energii i potrzebą zaznaczenia swojego zdania.
Sowa klaruje PS i kończy wypowiedź pytaniem:
- Umowa stoi? - Pisklak na to rezolutnie:
- Nie. Umowa se psewróciła!

Tadaaaam!

Pisklak podchodzi do lądowania


Mój Młodszy Pisklak zrobił się dzieckiem nieodkładalnym. 
Umyślił sobie, że odpowiednim miejscem na (krótką!) drzemeczkę jest zakątek przy matczynym dystrybutorze nabiału, tudzież chusta na plecach matki.
Inne miejsca nie wchodzą w grę, a już na pewno nie łóżeczko.
Nie wiem dlaczego udaję, że o tym nie wiem.
Może liczę, że nagle – szast-prast, się to zmieni, albo że tym razem sen PM będzie mocniejszy. Wielokrotnie próbowałam odłożyć Pisklę w pozycji rozkraczonej żabki na brzuchu, tudzież bocznej bezpiecznej, ale może materacyk emituje jakieś ultradźwięki, których ja nie słyszę, słyszy natomiast ucho mego potomka, które zbliża się do jego powierzchni.

W każdym razie na finiszu, tzn. w momencie, gdy Dziecię znajduję się już bardzo blisko lądowiska, rozlega się ostrzegawcze sapanie i rozpoczyna się wysuwanie podwozia. Kończyny Pisklęcia, które podobno śpi, w niewytłumaczony sposób znajdują się na podłożu uniemożliwiając tułowiowi spokojne lądowanie.
Powinnam może zastosować jakiś sprytny chwyt judo, ale niestety judo, zwłaszcza w kategorii kładzenia juniora na łopatki w jego legowisku, niestety nie znam.
Cóż zrobić, wybudzony Pisklak włącza syrenę, której wyłącznik działa dopiero w ramionach matki.
Taki to mam teraz sprytny model domowego alarmu.

piątek, 8 listopada 2013

Pisklak rysuje

Mojego Starszego Pisklaka zafascynowały kolorowanki. Dostał onegdaj od Dziadzia kolorowankę z pojazdami budowlanymi.
Była ona już w stanie mocno wyświechtanym oraz rozczłonkowanym, lecz nadal kolorystycznie raczej dziewiczym, jeśli chodzi o strony do kolorowania.
Wnet Syn mój zaczął zmieniać jej dotychczasowy stan pisaczkami (stan kanapy również).
Jestem zdumiona, bo dotąd jakoś rysowanie, tudzież kolorowanie, go nie pociągało, (a jeszcze matka niedobra nie dawała mu osprzętu za często) a tu prosz, niespodzianka.
Co chwila jestem angażowana do dorysowywania czegoś w kolorowance.
Efektem jest przecudnej urody rysunek machiny z wielką kulą do wyburzania, gdzie za sterami siedzi mój Pierworodny, obok natomiast w pełni pogody i rodzinnego ciepła widnieją mama i tata, wraz z Młodszym Pisklakiem w chuście. Widniejemy również na innym rysunku w kokpicie betoniarki.
Natomiast na trzecim arcydziele za sterami dźwigu Pisklak Starszy sąsiaduje z Bolkiem i Lolkiem.
Teraz żąda dorysowania kierownicy.
Dlatego troszkę mam rozdwojenie jaźni przy tym pisaniu.

czwartek, 31 października 2013

O dyni i piekarniku


W Gospodzie naszej powszedniej jesiennie się zrobiło. Zlikwidowałam pachnącą oszałamiająco, zasuszoną plantację bazylii, którą tak czule hodował na grządkach Sowa (jako jedyną zresztą roślinę w naszym jakże szeroko zakrojonym warzywniku!).

Prócz bazylii jesiennie zawitała do nas dynia.
Dyniszcze raczej, od W., prosto z serca.
Dynia od razu zakwalifikowała się na stanowisko pufy, z racji rozmiarów.
Nadszedł jednak czas, że skonstatowałam, że bycie pufą nie jest chyba szczytem aspiracji w dyniowym świecie.
Rozprawienie z dynią wziął na klatę mój drogi Sowa, przy okazji poprosiłam go o zważenie stwora – miał 17,5 kg! Po pozbawieniu go wnętrzności zostało nam 13,5 kg miąższu.

Plan dla części z tych dóbr matki natury uwzględniał zapieczenie w piekarniku.
Tutaj muszę powiedzieć słów kilka o tym jakże ważnym dla ogniska domowego urządzeniu. Kuchenka ta, jako, że jakiś czas temu osiągnęła pełnoletniość, jak wiele osobników po przekroczeniu magicznego 18 roku życia zapragnęła iść swoją drogą.
Droga ta niestety nie pokrywała się z oczekiwaniami właścicieli. Kuchenka odmawiała współpracy przy próbach zapalenia palników lub sugerowała, że na lekko pełgającym ogieńku też można ugotować obiad, co prawda w 5 godzin, ale można. 
No, w ostateczności przecież, chłodnik też jest obiadem.

Piekarnik również obrał swoją drogę, z kolei w drugą stronę – gdy chciałam nagrzać machinę do 200ºC, by nasza pokawałkowana pufa mogła się w niej spokojnie zamienić w twór o walorach gastronomicznych, kuchenka stwierdziła, że dlaczego nie pójść o krok dalej i nie sprawdzić, czy włożony do środka kamień da radę zamienić w lawę.
Niestety w pobiciu rekordu przeszkodziła jej właścicielka zaalarmowana zapachem Kuchenki-Która-Powoli-Osiąga-Temperaturę-Jądra-Ziemi. Biedna dynia pozostałaby w oczekiwaniu na dyniową reinkarnację jeszcze długo, gdyby w sukurs nie przyszedł piekarnik teściów, który będąc młodym jeszcze piekarniczkiem w wieku przedszkolnym, ochoczo spełnił pokładane w nim nadzieje.

poniedziałek, 28 października 2013

No to zaczynamy!

To ja, Kurka. Kurka Raczej Domowa.
Nie Kura, bo to już zwierz większego kalibru, z  ambicjami i majestatem, potrząsający dumnie czerwonym grzebieniem.
Ze mnie to taka Kurka i to jeszcze nie do końca udomowiona, z dzikim błyskiem w oku.